Kalifornia uważa, że to efekt globalnego ocieplenia. Trump, który neguje istnienie tego zjawiska, twierdzi, że to wina Kalifornii. Koniec końców wszystko sprowadza się do polityki. Tymczasem bardziej od przyczyn, przejmujące są konsekwencje.
Pogrążone w dymie miasto…Pustka, cisza i dym. To, co najcenniejsze w Kalifornii traci swoją wartość w mgnieniu oka. Zachwycająca natura staje się zagrożeniem – bezkresne powierzchnie lasów dotychczas były płucami tego regonu. Dziś tlen, który produkują dodatkowo roznieca i tak trudny do opanowania ogień. Przywykli do zdrowego trybu życia Kalifornijczycy są kompletnie zdezorientowani. Okazuje się, że jeden dzień spędzony na zewnątrz może wywołać taki sam efekt, jak wypalenie połowy paczki papierosów. Tych samych papierosów, których palenie niemal wszędzie jest zabronione, a na pewno źle widziane.
Niektórzy, jak nasza znajoma Jennifer, zmuszeni byli odwołać lekcje tenisa. Inni desperacko starają się nie przerywać rytmu sportowej rutyny – uprawiają więc jogging, jeżdżą na rowerze, deskorolce w maskach przeciwpyłowych. Surfować się jednak w masce nie da, idą więc na żywioł.Jedna refleksja przytłacza szczególnie. Że dzieje się to w miejscu, w którym każde działanie ma odpowiadającą mu aplikację, nowe technologie wyprzedzają potrzeby, a główną obawę o przyszłość stanowi lęk przed sztuczną inteligencją. Że budując najbardziej zaawansowane firewalle, nie jesteśmy w stanie zbudować zabezpieczenia chroniącego nas przed rzeczywistym ogniem – pierwotnym zagrożeniem człowieka.